Imię jego - zapomniałem.
A nazwisko - to Paluszek.
Śliczne chłopię, dosyć sprytne,
Chociaż małe jak okruszek.
Żył przed z górą dwustu laty
Razem z krawcem i krawcową.
Miał kapelusz z wielkim piórem,
A przy pasie szpadę nową.
Zrobił mu ją kiedyś krawiec
Z najostrzejszej swojej igły,
A że była bardzo lekka,
Więc Paluszek był w niej śmigły.
Machał nią przez całe ranki,
Strasząc muchy i komary.
No bo - przecież wiecie sami -
Nie jest łatwo być tak małym.
Miał Paluszek strasznych wrogów,
Lecz największy to kot Mruczek.
Ten polował najwytrwalej,
Używając różnych sztuczek.
Było to we wtorek rano,
Gdy za stołem wszyscy siedli
(Chłopiec zasiadł w samym środku)
I spokojnie sobie jedli.
Mruczek jednak nie chce mleka.
Inne marzy mu się jadło.
Myśli przy tym: "Jak tu z zupki
Mieć figurę oraz sadło?"
Tu spogląda na Paluszka,
Bierze rozpęd, skacze w górę,
Łapie chłopca w mocne zęby
I porywa w jakąś dziurę.
Szum się zrobił, krzyk ogromny,
Żona krawca mdleje prawie.
Mąż nastroszył swe wąsiska:
- Trzeba dać już kres zabawie!
Chwycił miotłę, w pościg ruszył,
Rozrzucając wkoło sprzęty.
Nic się całe nie ostało,
Żaden przedmiot pominięty.
Stół się rozpadł na trzy części,
Krzesła poleciały w drzazgi.
Wtem krawcowa zakrzyknęła:
- Dość już tego! Nie rób miazgi.
Krawiec był to chłop płochliwy,
Słuchał ściśle swojej żony.
W tym momencie całkiem zamilkł,
Choć miał wygląd obrażony.
- Mruczek do mnie! - krzyknie ona -
Oddaj szybko mi Paluszka.
Jeśli tego w mig nie zrobisz,
Smutna czeka cię nauczka.
Lecz już było ciut za późno,
Kot się tylko oblizuje.
Znaczy: nie ma już Paluszka!
No i jak się każdy czuje?
Ach nie płaczcie moje dzieci,
Zaraz wszystko będzie jasne.
Już krawcowa bierze kota
I jak w skórę go nie trzaśnie...
Ciężkie życie ma Paluszek,
Ktoś go ciągle prześladuje,
Żyć nie daje. "Co tu robić?"
Chłopiec myśli i główkuje.
"Może wybrać się gdzieś w podróż
I nauczyć się zawodu?
Zostać krawcem?! Od tej pracy
Mógłbym z nudów mrzeć po trochu!
W wielkim świecie mógłbym zostać
Wielkim królem lub cesarzem,
Co ze swej stolicy rządzi,
Tych nagradza, a tych karze.
Gdy ta myśl mu zaświtała,
Ku krawcowej daje susa,
Lecz w tej chwili para z garnka
Chwyta go i w komin wsysa.
Lot w kominie - rzecz niezwykła -
Trwa zaledwie tylko chwilę,
Chłopiec spłoszył przy tym sowę,
Szarą - jeśli się nie mylę.
I ta sowa - moi mili -
Za Paluszkiem poleciała.
Chciała dać go pożreć dzieciom,
Których śliczną trójkę miała.
Ucapiła go w swe szpony,
Zatoczyła ze dwa koła,
Lecąc przy tym ku północy,
Tam, gdzie stała wiejska szkoła.
W gnieździe, na wysokim drzewie,
Dała sówkom na pożarcie.
Te, zezując nań ukradkiem,
Już zbliżają się uparcie.
Nasz Paluszek oprzytomniał,
Dobył szpady i naciera.
Żądli szpadą, kłuje sowy,
W końcu skacze na dół z drzewa.